Czy kobieta wychodząc z kina może czuć się bardziej kobieca?
Film dla niewyżytych Grażyn? Gniot filmowy na podstawie gniota książkowego? Dno, muł i wodorosty? Ile ludzi, tyle opinii. Tylko dlaczego niektórzy wysnuwają wnioski na podstawie zdania innych, zamiast przekonać się na własnej skórze?
Byłam na fimie "365 dni". Nie wyobrażałam sobie nie pójść. Od dawna nie czułam takiej potrzeby zobaczenia ekranizacji książki i starałam się nie mrugać przez cały seans, by nie stracić żadnej sekundy. Gdybym mogła, stałabym w kolejce do kasy już w dzień premiery. Los chciał, że pojawiłam się dzień później. Oczywiście przeczytałam wcześniej książki: "365 dni", "Ten dzień" i "Kolejne 365 dni". Ta ostatnia zrobiła na mnie największe wrażenie.
Żeby dodatkowo dołożyć do pieca nienawiści dodam, że tą recenzję piszę w otoczeniu dźwięków jednej z piosenek "Watch me burn" wykonywanej przez odtwórcę głównej roli Michele Morrone. Ogień! Swoją drogą od razu wiedziałam, że dadzą tą piosenkę do jakiejś mocnej sceny erotycznej w filmie. Idealne zgranie.
Jak to się zaczęło?
Oczywiście wszystko zaczęło się od Greya. To były pierwsze książki erotyczne jakie trafiły w moje ręce. 5 książek ociekających seksem: "50 twarzy Greya", "Ciemniejsza strona Greya", "Nowe oblicze Greya" i dwie późniejsze widziane oczami głównego bohatera "Grey" i "Mroczniej". W czasach kiedy E.L. James ukazała światu swoje pisarstwo, tego typu literatura nie była jeszcze popularna. Być może właśnie dlatego powieści o Panu Szarym stały się prawdziwym hitem i wzbudziły ogromną kontrowersję na całym świecie. Potem było jeszcze dziwniej. W dalszym czasie zaczęło powstawać tyle kopii powyższej książki, że można było się pogubić. Najbardziej zapamiętałam te o Gideonie Crossie. Niby to samo, ale jednak nieco mocniej i więcej. Znów otrzymaliśmy pięć powieści erotycznych z władczym samcem napalonym przez całą książkę: "Dotyk Crossa", "Płomień Crossa", "Wyznanie Crossa", "Wybór Crossa", "Tylko Cross". Mnie się podobało. Ta seria była zdecydowanie odważniejsza i mocniejsza. Dodatkowo miała w sobie więcej wątków kryminalnych, co niektórym czytelnikom mogło bardzo przypasować.
Film 365 dni. Czy to faktycznie gniot?
Blankę Lipińską oglądam na instagramie od dawna. Na jej insta-stories dokładnie śledziłam wydarzenia podczas kręcenia filmu i co nieco wiedziałam. Lipińska jednak pilnie strzegła tajemnicy fabuły, miejsc i odtwórców głównych ról. Ta to wie jak wzbudzić ciekawość. Przez jej insta-stories miałam jeszcze większą ochotę zobaczyć ten film, więc marketing na najlepszym poziomie. Trochę obawiałam się co mnie czeka, ponieważ Blanka tak bardzo zachwalała ten film, że zaczęłam zastanawiać się czy nie przesadza i nie przesładza wszystkiego? Być może to właśnie przez nią zostałam zaprogramowana na same pozytywne odczucia, a może po prostu tak miało być.
Do rzeczy
Ok, do rzeczy. Poszłam na film z przyjaciółką. Seans o 14, sala pełna. O dziwo, sporo mężczyzn. Trochę było mi żal wszystkich panów, ponieważ wydaje mi się, że grupa docelowa dla tego filmu to wyłącznie panie. Widziałam kilku facetów, którzy chcieli przetrwać i walczyli o życie przez cały film. Szacun dla nich, chociaż cały czas nurtuje mnie obracanie głowy w trakcie scen seksu. Dlaczego? Aż tak źle, czy aż tak dobrze. Panowie mam dla was radę, jeśli nie chcecie zobaczyć tego filmu, niech wasza luba wybierze się z przyjaciółkami. Od razu jednak dodam, że widziałam w sieci panów, którzy wystawiali bardzo pozytywne recenzje na temat tego filmu.
Cóż... zostawmy jednak płeć męską i wróćmy do moich odczuć. Usiadłyśmy z przyjaciółką lekko z brzegu, by w razie gniota móc udać się niepostrzeżenie w stronę wyjścia. Finalnie okazało się, że na napisach końcowych dalej nie chciało nam się wychodzić z kina. Ten film jest zrobiony z rozmachem. To nie jest kolejny polski film z Karolakiem i standardową ekipą. To produkcja, którą spokojnie mogliby puszczać na całym świecie, ponieważ absolutnie nie ma się czego wstydzić. Jeśli ktoś nie czytał książki, moim zdaniem , może bawić się na filmie jeszcze lepiej od tych, którzy ją czytali. Osoby bez wiedzy po prostu będą chłonąć fabułę, natomiast czytelnicy z pewnością będą zastanawiać się gdzie podziało się kilka scen, jak choćby kilka fragmentów ze ślubu na który udają się Laura i Massimo. Idąc dalej, film jest przepiękny. Ujęcia są dopracowane idealnie, a każdy szczegół został dopieszczony perfekcyjnie. Mam wrażenie, że ekipa filmowa potrafiła czekać cały dzień na idealne światło, by stworzyć ujęcie nie tyle filmowe, co artystyczne. Natomiast we wnętrzach ktoś zadbał o niezły klimat. Scena, w której Laura przychodzi do hotelowego pokoju Massimo nastraja nas już od samego jej wejścia. Przydymione światło w odcieniach fioletu i nastrój były genialne. Dodatkowo muzyka ach!
Co z aktorami?
Akurat w tym temacie film zbiera sporo dobrych opinii. Michele Morrone w roli Massimo jest perfekcyjny. Nie dało się znaleźć lepszego aktora. Jego aparycja wzbudza zachwyt zanim zdąży się odezwać, dodatkowo na filmie dobrze widać jego chłopięcy urok, kryjący się za fasadą prawdziwego samca alfa. Laura natomiast ,grana przez Annę Marię Sieklucką, także przypadła mi do gustu. Charakterna, piękna kobieta o cudownych kształtach. Nie daje sobie w kaszę dmuchać. I te rzęsy! Nie wiem kto przedłuża jej rzęsy, ale są naprawdę piękne. Warto nadmienić także rolę Olgi granej przez Magdalenę Lamparską. Kiedy o niej usłyszałam nie byłam przekonana. Pomyślałam, że lepiej już żeby Olgę zagrała sama Blanka. Na ekranie jednak zmieniłam zdanie. Olo została odtworzona perfekcyjnie. Póki co w pierwszej części zagrała mały epizod, ale jak każdy wie, później będzie jej więcej.
Czy warto tracić kasę na ten film?
Nie żałuję, że poszłam na film. Podobał mi się niesamowicie. Nawet poszłabym jeszcze raz. Jak już pisałam na początku, ile ludzi tyle opinii. Nie będę namawiać was do obejrzenia 365 dni. Mam jednak uwagę. Jeśli nie lubicie Blanki i jej pisarstwa, a także nie wybieracie się na film, nie hejtujcie tych którzy byli i im się podobało. Ja ten film, jak i książki traktuję jako odskocznie od prawdziwego życia. Miło czasem spędzić fajnie czas, nie myśląc o problemach i obejrzeć dobry film w kinie zajadając się popcornem.
Czy podnieciłam się w kinie?
Nie, ale miło było popatrzeć na kuszące widoki i nie mam na myśli wyłącznie krajobrazów.
Film 365 dni. Czy to faktycznie gniot?
Blankę Lipińską oglądam na instagramie od dawna. Na jej insta-stories dokładnie śledziłam wydarzenia podczas kręcenia filmu i co nieco wiedziałam. Lipińska jednak pilnie strzegła tajemnicy fabuły, miejsc i odtwórców głównych ról. Ta to wie jak wzbudzić ciekawość. Przez jej insta-stories miałam jeszcze większą ochotę zobaczyć ten film, więc marketing na najlepszym poziomie. Trochę obawiałam się co mnie czeka, ponieważ Blanka tak bardzo zachwalała ten film, że zaczęłam zastanawiać się czy nie przesadza i nie przesładza wszystkiego? Być może to właśnie przez nią zostałam zaprogramowana na same pozytywne odczucia, a może po prostu tak miało być.
Do rzeczy
Ok, do rzeczy. Poszłam na film z przyjaciółką. Seans o 14, sala pełna. O dziwo, sporo mężczyzn. Trochę było mi żal wszystkich panów, ponieważ wydaje mi się, że grupa docelowa dla tego filmu to wyłącznie panie. Widziałam kilku facetów, którzy chcieli przetrwać i walczyli o życie przez cały film. Szacun dla nich, chociaż cały czas nurtuje mnie obracanie głowy w trakcie scen seksu. Dlaczego? Aż tak źle, czy aż tak dobrze. Panowie mam dla was radę, jeśli nie chcecie zobaczyć tego filmu, niech wasza luba wybierze się z przyjaciółkami. Od razu jednak dodam, że widziałam w sieci panów, którzy wystawiali bardzo pozytywne recenzje na temat tego filmu.
Cóż... zostawmy jednak płeć męską i wróćmy do moich odczuć. Usiadłyśmy z przyjaciółką lekko z brzegu, by w razie gniota móc udać się niepostrzeżenie w stronę wyjścia. Finalnie okazało się, że na napisach końcowych dalej nie chciało nam się wychodzić z kina. Ten film jest zrobiony z rozmachem. To nie jest kolejny polski film z Karolakiem i standardową ekipą. To produkcja, którą spokojnie mogliby puszczać na całym świecie, ponieważ absolutnie nie ma się czego wstydzić. Jeśli ktoś nie czytał książki, moim zdaniem , może bawić się na filmie jeszcze lepiej od tych, którzy ją czytali. Osoby bez wiedzy po prostu będą chłonąć fabułę, natomiast czytelnicy z pewnością będą zastanawiać się gdzie podziało się kilka scen, jak choćby kilka fragmentów ze ślubu na który udają się Laura i Massimo. Idąc dalej, film jest przepiękny. Ujęcia są dopracowane idealnie, a każdy szczegół został dopieszczony perfekcyjnie. Mam wrażenie, że ekipa filmowa potrafiła czekać cały dzień na idealne światło, by stworzyć ujęcie nie tyle filmowe, co artystyczne. Natomiast we wnętrzach ktoś zadbał o niezły klimat. Scena, w której Laura przychodzi do hotelowego pokoju Massimo nastraja nas już od samego jej wejścia. Przydymione światło w odcieniach fioletu i nastrój były genialne. Dodatkowo muzyka ach!
Co z aktorami?
Akurat w tym temacie film zbiera sporo dobrych opinii. Michele Morrone w roli Massimo jest perfekcyjny. Nie dało się znaleźć lepszego aktora. Jego aparycja wzbudza zachwyt zanim zdąży się odezwać, dodatkowo na filmie dobrze widać jego chłopięcy urok, kryjący się za fasadą prawdziwego samca alfa. Laura natomiast ,grana przez Annę Marię Sieklucką, także przypadła mi do gustu. Charakterna, piękna kobieta o cudownych kształtach. Nie daje sobie w kaszę dmuchać. I te rzęsy! Nie wiem kto przedłuża jej rzęsy, ale są naprawdę piękne. Warto nadmienić także rolę Olgi granej przez Magdalenę Lamparską. Kiedy o niej usłyszałam nie byłam przekonana. Pomyślałam, że lepiej już żeby Olgę zagrała sama Blanka. Na ekranie jednak zmieniłam zdanie. Olo została odtworzona perfekcyjnie. Póki co w pierwszej części zagrała mały epizod, ale jak każdy wie, później będzie jej więcej.
Czy warto tracić kasę na ten film?
Nie żałuję, że poszłam na film. Podobał mi się niesamowicie. Nawet poszłabym jeszcze raz. Jak już pisałam na początku, ile ludzi tyle opinii. Nie będę namawiać was do obejrzenia 365 dni. Mam jednak uwagę. Jeśli nie lubicie Blanki i jej pisarstwa, a także nie wybieracie się na film, nie hejtujcie tych którzy byli i im się podobało. Ja ten film, jak i książki traktuję jako odskocznie od prawdziwego życia. Miło czasem spędzić fajnie czas, nie myśląc o problemach i obejrzeć dobry film w kinie zajadając się popcornem.
Czy podnieciłam się w kinie?
Nie, ale miło było popatrzeć na kuszące widoki i nie mam na myśli wyłącznie krajobrazów.
Mi film bardzo się podobał, ale jak dla mnie brakowało paru rzeczy z książki. No ale wiadomo film nigdy nie będzie lepszy od książki
OdpowiedzUsuńObejrzalam film bez czytania ksiazki...i jesli chodzi o moje zdanie. Bez srnsu, zadnej fabuły niewiadomo o co chodzi...stwuerdzilam ze zanim obejrze kolejne czesci najpierw przeczytam ksiazke moze wtedy zrozumiem film.
OdpowiedzUsuń