"Patrycja nie bardzo miała ochotę iść do restauracji, bo czuła się w niej nie na miejscu. Miejsce to było bardzo ekskluzywne i drogie, pełne bogatych, zadzierających nosa snobów, otaczających się pustymi laluniami, dla których jedyną ambicją było usidlenie owego snoba. Dziewczyna zdecydowanie wolała być po drugiej stronie tego powierzchownego światka i lepiej czuła się w kuchni. Jednak mimo że czuła się niekomfortowo, nie chciała sprawić przykrości cioci i Johnowi, więc przykleiła do ust najszczerszy uśmiech, na jaki było ją stać, nabrała powietrza w piersi i z uniesioną dumnie głową podążała za znajomym kelnerem do stolika. (...)"
Muszę z przykrością przyznać: Żar Australii nie rozpalił we mnie najmniejszego ognika namiętności. Szkoda, ponieważ potencjał był całkiem niezły. Chciałabym się jednak wytłumaczyć z mojej opinii, która nie jest ani negatywna, ani pozytywna. Jest neutralna, co oznacza, że książka nie zrobiła na mnie niestety wrażenia. Przepraszam, ale wiem, że doceniacie szczere opinie i zawsze staram się, by tak właśnie było.
Usiadłam do książki z wielkim zapałem. Ciekawa okładka, intrygujący opis i wiele pozytywnych opinii. Na instagramie książkowym "Żar Australii" przewijał mi się średnio dwa razy dziennie. Nie zerkałam jednak na opisy zdjęć, ponieważ sama chciałam wystawić opinię nie sugerującą się nikim. Sprawdziłam jedynie średnią ocen na portalu lubimyczytać.pl
Pierwsza część bardzo mnie wciągnęła. Było ciekawie i interesująco. Poznałam Patrycję, jej ciocię Jadwigę i otoczenie, w którym pracują. Później pojawił się Max i także było wciągająco.
Niestety im dalej rozwijała się znajomość Patrycji i Maxa, tym było nudniej. Pięć stron "gry wstępnej", w której kochankowie właściwie zastanawiają się czy iść ze sobą do łóżka, a później kolejne trzy strony początku czegoś, z czego Patrycja wycofuje się w kulminacyjnym momencie. Poza tym fabuła jakby stanęła w miejscu i miałam wrażenie jakby bohaterowie tylko brali prysznic i jedli. Znużyło mnie to.
Na końcu znów zrobiło się ciekawiej, pojawiła się akcja i emocje, której pragnęłam. Nie trwało to niestety długo, ponieważ Patrycja znów sama nie wiedziała czego chce i zachowywała się jak nastolatka, której buzują hormony.
Czego mi jednak najbardziej brakowało? Opisów natury! Byłam w gorącej od słońca Australii, a czułam się jak w deszczowym Londynie. Autorka zapomniała nakreślić klimat owiany słońcem. Dla mnie opisy natury, miejsc itp. są bardzo istotne, ponieważ to pozwala wprowadzić czytelnika w klimat i poczuć mu powiew gorącego wiatru, lub mróz szczypiący w policzki. Myślałam też, że pojawi się choć jeden kangur, tak charakterystyczny dla tego kontynentu, lub bohaterowie postanowią posurfować na wielkich falach. Niestety nic takiego się nie stało.
Właśnie dlatego romans "Żar Australii" Alexy Lavendy nie wywołał u mnie dreszczyku emocji. Wielka szkoda, ale mam nadzieję, że w kolejnych książkach (zapowiada się bowiem następna część) autorka weźmie do serca wszystkie opinie i lepiej poprowadzi bohaterów i fabułę, by emocje nie opadały nawet na chwilę. Ja na pewno dam szansę dalszym losom Maxa i Patrycji.
Sądzę, że gdyby te 414 stron skrócić o środkową część do 290-340, fabuła prezentowałaby się znacznie ciekawiej i bardziej intrygowałaby czytelnika, pozostawiając pewną niewiadomą w relacji głównych bohaterów.
Was jak zawsze zachęcam do własnej opinii i sięgania po książki, ponieważ ile osób, tyle recenzji. Pamiętajcie, to co mnie się nie podoba, dla Was może się okazać jedną z lepszych książek, jakie czytaliście.
Chętnie bym przeczytała taką pozycję. Wspaniała.
OdpowiedzUsuńLubię książki, które mnie intrygują i wciągają.
OdpowiedzUsuńTaki romans jest idealny do czytania wieczorem. Cudna pozycja.
OdpowiedzUsuńA mi się ta książka spodobała. Wciągnęła mnie w swój świat. Rozczuliła, rozbawiła, czasem wkurzyła. zakończenie mnie zaskoczyło i czekam na kolejną cześć;)
OdpowiedzUsuń